sobota, 28 lutego 2015

Cienie pod oczami spędzając Ci sen z powiek?

Urodziłam się z gigantycznymi cieniami pod oczami. Serio. Odkąd tylko pamiętam moja mama wędrowała ze mną po lekarzach bo ja taka blada, oczka takie podkrążone. A mnie nic nie dolegało. Tak to już jest że cienie pod oczami utożsamiane są z jakąś chorobą, złym samopoczuciem. Kto chce przez całe życie być pytany czy aby na pewno dobrze się czuje? Nasłuchałam się tego przez lata i zdążyłam już we wczesnym dzieciństwie znienawidzić moje cienie pod oczami. Gdy byłam nastolatką odkryłam wybawienie- korektor pod oczy i od tej pory był moim niezastąpionym przyjacielem który towarzyszył mi wiernie na każdym kroku. I za każdym razem, rano, gdy patrzyłam w lusterko podczas nakładania warstwy korektora zadawałam sobie pytanie- jak wyglądałoby moje życie bez tych okropnych cieni?


Cienie pod oczami pojawiają się z wiekiem, towarzyszą różnym chorobom (problemy z nerkami czy wątrobą, anemia itd) są objawem przemęczenia i niewyspania albo, tak jak moje,  genetyczne. Jak z nimi walczyć? Można postawić na zdrowszy tryb życia, porządnie się wysypiać, stosować dobre kremy na okolice oczu, robić okłady itp. Jednakże, na przykład w moim przypadku odpowiednia pielęgnacja nic nie daje. Cienie towarzyszą mi od urodzenia (w mojej rodzinie to dziedziczne) i jedynym wyjściem do tej pory było ukrywanie ich przy pomocy korektora.


Czy takie osoby jak ja są wiecznie skazane na to by chować cienie pod kosmetykami? Nie. Istnieje bowiem usuwanie cieni pod oczami własnym tłuszczem. Przyznam się że gdy pierwszy raz usłyszałam o tej metodzie byłam... przerażona. Mimo że nie jestem specjalnie strachliwa i drobne zabiegi z zakresu medycyny estetycznej nie są mi obce to jednak pobieranie tłuszczu i wstrzykiwanie go pod oczy- to brzmi mało przyjemnie. Ale czego się nie robi dla dobrego wyglądu ;)

Na czym polega likwidacja cieni przy pomocy tłuszczu? Do tej pory myślałam o wstrzyknięciu wypełniacza w postaci kwasu hialuronowego ale użycie własnego tłuszczu jest lepszym rozwiązaniem. Chociażby dlatego że tkanka tłuszczowa, prześwitująca przez cienką i przejrzystą skórę pod oczami da lepszy i bardziej naturalny efekt jeśli chodzi o kolor.

Zabieg ten nie ma praktycznie żadnych przeciwwskazań. Przy użyciu własnego tłuszczu nie ma obaw o to że wystąpią niepożądane reakcje alergiczne (co może mieć miejsce w przypadku wypełniacza np. kwasu hialuronowego).

Jak wygląda sam zabieg? Lekarz pobiera tłuszcz z brzucha, bioder lub ud pacjenta (tak zwykle mamy nadmiar tkanki tłuszczowej). By usunąć cienie potrzeba od 5 do 10ml aspiratu więc nie cieszcie się że przy okazji czeka Was odsysanie tłuszczu z pupy ;) nie ma tak dobrze. Następnie lekarz, najczęściej przy pomocy tępej i bardzo cienkiej kaniuli wprowadza tłuszcz pod oczy. Czy to boli? Na pewno nakłuwanie tak cienkiej i delikatnej skóry wiąże się z dyskomfortem, dlatego podawane jest znieczulenie miejscowe. Kolejnym krokiem jest modelowanie wstrzykniętego tłuszczu by uniknąć zgrubień i nierówności. Cały zabieg, łącznie z pobraniem tkanki tłuszczowej trwa około pół godziny czyli niedługo :) Efekty są widoczne od razu i utrzymują się przez kilka lat- wow! 

I na koniec cena. Jeśli lekarz korzysta z tradycyjnej metody wstrzykiwania koszt zabiegu to kwota od 2500zł wzwyż. W przypadku zastosowania SNIF czyli najcieńszych igieł ceny zaczynają się od 3500zł. Tłuszcz może zostać wzbogacony komórkami macierzystymi co przedłuża trwałość zabiegu i to znacznie. 



Ja czuję się skuszona i to bardzo :) A Wy?

Pozdrawiam, Aga

piątek, 27 lutego 2015

Szampon i odżywka do włosów Inebrya

Postanowiłam do lata zrobić porządek z moimi włosami. Ostatnie pół roku było dla nich ciężkie, porządna pielęgnacja zeszła na plan dalszy. Tak dalej być nie może, dlatego ambitnie zaplanowałam sobie że moje włosy odzyskają dobry wygląd do lata. Trzymajcie kciuki!

Jak zapewne zauważyliście, od kilku tygodni pokazuję na blogu różne specyfiki do włosów. Szukam zestawu idealnego który pomoże mi uzyskać to co sobie wymyśliłam- włosy w dobrej kondycji. Nie spodziewam się że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki moje włosy będą za kilka miesięcy wyglądać fantastycznie. Przestałam się łudzić już dawno :) Są kapryśne, cienkie, podatne na układanie i szybko się niszczą więc nie wymagam gwiazdki z nieba. Mają być zdrowe i nieźle się prezentować :)

Kilka tygodni temu w moje ręce trafiły dwa kosmetyki kompletnie nieznanej mi marki  Inebrya. Dzięki uprzejmości sklepu internetowego Hairstore.pl mogłam je przetestować i podzielić się z Wami moją opinią na ich temat. Są to: rekonstruujący szampon z keratyną i komórkami macierzystymi Inebrya Shecare oraz eko-odżywka do włosów osłabionych i zniszczonych zabiegami Inebrya Green Post Treatment.
Znacie firmę Inebrya?


Rekonstruujący szampon z keratyną i komórkami macierzystymi Inebrya Shecare

Zacznę od szamponu. 300ml produktu zamknięto w wysokiej i zgrabnej butelce która pięknie prezentuje się na półce w łazience :)  Ma wygodny i praktyczny dozownik który bezproblemowo otwiera się nawet gdy mamy mokre dłonie. Pięknie pachnie :) owocowo, mam ochotę zjeść go łyżeczką (a potem puszczać bańki nosem ;))


Ma przejrzystą, lekko mleczną konsystencję. Nie jest bardzo gęsty ale też nie rzadki- w sam raz. Bardzo wydajny, wystarczy niewielka ilość którą i tak rozrzedzam w kubeczku. Daje genialną pianę, bardzo gęstą i zbitą, nie widać osobnych baniek tylko raczej zwartą białą masę, coś jak bita śmietana, mmm. Piana jest jedwabista i gładka w dotyku i sprawia że mycie włosów to czysta rozkosz :) Ten szampon bardzo działa na zmysły, od zapachu po bodźce wizualne i dotykowe ;)


A skład? Nie taki straszny, powiedziałabym że niezły. Oczywiście mamy tu detergenty  (np.Disodium Laureth Sulfosuccinate) ale z mojego doświadczenia wiem że jest on łaskawszy dla skóry głowy i włosów od tradycyjnego SLS (z którego też nie zrezygnowałam do końca). Ewentualne szkodliwe działanie detergentów złagodzą: ekstrakt z winogron, keratyna czy olejek z bawełny. Są tu również komórki macierzyste. Silikon z gatunku łatwiej zmywalnych już za połową składu więc dla mnie super bo nie lubię silikonów w szamponach (obciążają mi włosy). 

Jak dla mnie bardzo fajny szampon. Składowo nieźle a jak działa? Dobrze oczyszcza włosy. Nie jest to kiler z gatunku ziołowych krótkoskładowych szamponów po którym włosy aż skrzypią ale całkiem nieźle je myje. Włosy są lekkie i nieobciążone. Co najważniejsze, nie wysusza. Tylko przy tym szamponie nie zabezpieczam maską końcówek włosów przed myciem. Po umyciu włosy są czyste, błyszczące i miękkie. 

Za 300ml szamponu zapłacimy w sklepie Hairstore.pl  29,90zł KLIK


***


  
Eko-odżywka do włosów osłabionych i zniszczonych zabiegami Inebrya Green Post Treatment

Gdy już umyjemy włosy sięgamy po odżywkę. I tu również mamy 300ml produktu w estetycznej butelce z wygodnym dozownikiem pompką. Jeden porządny kleks wystarczy by pokryć wilgotne po umyciu włosy co sprawia że odżywka jest bardzo wydajna. Zacznę od zapachu- pachnie subtelniej niż szampon, bardziej kwiatowo. Zapach ten jest delikatny ale przez jakiś czas wyczuwalny na włosach.


Konsystencja jest dość zwarta, nieco mleczna. Dobrze rozprowadza się na włosach i nie spływa z nich. Producent sugeruje zatrzymanie odżywki na włosach przez ok 3 minuty, ja zwykle wydłużam ten czas do 5-6min i spłukuję chłodną wodą.


Co piszczy w składzie? Olej arganowy, ekstrakt  ze słonecznika, keratyna, pycha. Amodimethicone i Silicone Quaternium-18 czyli silikony łatwo zmywalne delikatnymi szamponami. A tak przy okazji, lubicie silikony w kosmetykach do włosów? Ja w szamponach nie bardzo, ale odżywki czy serum do zabezpieczania końcówek koniecznie z silikonami :) 

Jeśli chodzi o działanie- zdecydowanie się polubiłyśmy :) Wygładza włosy, sprawia że są fantastycznie miękkie i śniące. Nie obciąża za co ją uwielbiam :) 

Za 300 ml wydajnej i dobrze działającej odżywki zapłacimy w sklepie Hairstore.pl  28,95zł KLIK



Podsumowując. Szampon oceniam na 4 ale raczej nie wrócę do niego choć będę go miło wspominać :) Za to odżywka mnie zaciekawiła, daję jej 4 z dużym plusem i jeśli nie odkryję innej, lepszej to zapewne kupię ją gdy wykończę obecne opakowanie.  

Pozdrawiam, Aga

 

poniedziałek, 23 lutego 2015

Seria Mandelic Acid i maska z arniką Norel Dr Wilsz

Zestaw ten trafił do mnie kilka miesięcy temu. Używałam go 2-3 tygodnie, niestety musiałam go odstawić z powodu problemów z cerą (zawinił tu zupełnie inny kosmetyk ale musiałam zrezygnować z wszystkiego co zawiera kwasy). Do produktów Norel Dr Wilsz wróciłam w połowie stycznia i czas by o nich opowiedzieć :)


Kilka lat temu miałam do czynienia z kilkoma próbkami tej firmy, jednak zupełnie nie pamiętam co to było i jakie były moje obserwacje. Z zaciekawieniem postanowiłam zatem wypróbować kilka kosmetyków Norel,  zaintrygowała mnie zwłaszcza seria Mandelic Acid.


W jej skład wchodzą: żel oczyszczający, tonik żelowy oraz krem rozjaśniająco-wygładzający. Początkowo stosowałam wszystkie 3 produkty jednocześnie, jednak po tygodniu zaczęły mnie wysuszać więc zmieniłam nieco plan. Po żel i krem sięgałam co 2 dni, tonik używałam raz dziennie.


Zacznę od żelu oczyszczającego. Rzadki niebieski żel zamknięty w plastikowej butelce o pojemności 200ml. Pachnie dość charakterystycznie kwasem migdałowym. Jest bardzo wydajny. Niewielka ilość wystarczy by dobrze oczyścić twarz. Nieco ponarzekam na ścierające się z opakowania napisy, już po tygodniu butelka prezentowała się mało estetycznie. Jednak co do samego działania nie mogę się przyczepić. Dobrze oczyszcza, czuć kwasową moc, zwłaszcza gdy stosujemy jednocześnie całe trio. Lekkie uczucie ściągnięcia i wysuszenia skóry pojawiło się po kilku użyciach, dlatego postanowiłam sięgać po żel co drugi dzień, zawsze wieczorem.



Kolejnym krokiem w pielęgnacji jest tonik żelowy.  Nietypowa bo żelowa konsystencja toniku jest na pewno miłym urozmaiceniem. Jednak, oprócz ścierających się napisów (tak jak w przypadku żelu) mam uwagę do samego opakowani. Wielokrotnie rozlewałam tonik, dozownik jest mało praktyczny i dlatego produkt ten skończył mi się najszybciej. Stosowałam go codziennie wieczorem. Tonizuje, oczyszcza skórę i wpływa na ograniczenie powstawania wyprysków. Po aplikacji dosyć długo wyczuwalna jest lekka lepkość skóry, aż do momentu nałożenia kremu.


I trzeci, ostatni kosmetyk z linii Mandelic Acid czyli krem rozjaśniająco-wygładzający. 50ml kremu o dość gęstej ale nie ciężkiej konsystencji znajduje się w prostym białym słoiczku wykonanym z plastiku. Krem aplikowałam co drugi dzień, zawsze na noc. Po ok dwóch tygodniach zauważyłam pierwsze efekty- wygładzenie skóry, rozjaśnienie przebarwień i mniej nowych wyprysków.

Całą serię wspominam dobrze i będę ją polecać każdemu kto ma problemy z cerą i tak jak ja uwielbia kwas migdałowy :) to kwas który optymalnie na mnie działa i sięgam po niego już od kilku lat, zawsze z dobrym rezultatem.  Cała seria Mandelic Acid jest skuteczna i warto się w nią zaopatrzyć. 200ml żelu i toniku to koszt 44zł/każdy, 50ml kremu kosztuje ok 78zł.



Wraz z zestawem Mandelic Acid otrzymałam maseczkę łagodząco-rozjaśniającą z linii Arnica. Jest zamknięta w tradycyjnej miękkiej tubce. Maseczka posiada kremową, przyjemną w stosowaniu konsystencję. Wybrałam ją z myślą o łagodzeniu ewentualnych podrażnień po serii z kwasem migdałowym. Muszę jednak zrugać producenta za brak umieszczenia na stronie składów kosmetyków. Maseczkę wzięłam w  ciemno i dopiero gdy dotarła do mnie przesyłka zauważyłam że na drugim miejscu znajduje się składnik którego moja skóra nie lubi- Petrolatum. Byłam rozczarowana i zirytowana tym faktem gdyż nastawiłam się na nową maseczkę która będzie pod ręką zawsze gdy moja skóra będzie czymś podrażniona a tu klops. Użyłam jej kilka razy, jednak gdy tylko zauważyłam pierwsze objawy zapchanych porów, ostawiłam ją. Z kolei sucha skóra mojej mamy ją bardzo polubiła dlatego jeśli nie reagujecie, a raczej Wasza skóra nie reaguje histerycznie na wazelinę w skłądzie, wypróbujcie tę maseczkę :) 100ml maseczki to koszt 46zł.

Znacie kosmetyki Norel Dr Wilsz? Macie coś godnego polecenia? Marzy mi się jakiś porządny krem nawilżający na dzień, bez cudów i wianków na kiju, z prostym składem.

Pozdrawiam, Aga

niedziela, 22 lutego 2015

Wiosna, tuż za rogiem

Pomimo że dzisiaj nie było tak słonecznie jak wczoraj, to czuć już nieśmiałe oznaki wiosny. Zima nie dała nam się we znaki jednak z wielką ulgą ją pożegnam bo ... kocham wiosnę! Te jej cudowne początki gdy jest cieplej, powietrze drga i obiecuje że już wkrótce wszystko wybuchnie :) Albo maj gdy wiosna w pełni, za pięknie pachnący bez i miłe wspomnienia :) Gdy piszę te słowa w dłoniach czuję ciarki a w sercu ekscytację :) Co z tego że znowu jestem starsza o rok, to nic, bo wiosna :)


Dziś razem z moim fotografem wyskoczyliśmy na chwilę by sfotografować bardzo kolorowy zestaw :) Żałowałam nieco że niebo było spowite chmurami a otoczenie mało wiosenne ale myślę że sam strój jest na tyle barwny że nasuwa skojarzenia z tą piękną porą roku :)
Soczyście fuksjową koszulę zestawiłam z czarną skórzaną spódnicą ołówkową która leży genialnie i mimo że nieco krępuje ruchy, efekt jaki daje to wynagradza :) Dodatki w postaci złoto-różowego naszyjnika i różowych bransoletek, srebrnego zegarka, kocich okularów p/słonecznych, kolorowych paznokci i limonkowej kopertówki świetnie uzupełniają tę stylizację. By nie zmarznąć na ramiona narzuciłam płaszcz w wyrazistą pepitkę który idealnie wpasowuje się w resztę stroju. Zobaczcie co mam na nogach- absolutnie fantastyczne i wygodne (!) skórzane szpilki Zapato które dają mi nadzieję że tej wiosny nie będę biegać tylko w balerinach.


Płaszcz SheInside
Koszula SheInside
Spódnica  SheInside
Rajstopy Beli
Skórzane szpilki Zapato
Bransoletki  Arcy-Dziełka
Kopertówka Pracownia Twórcza
Okulary ebay
Naszyjnik katherine.pl
Zegarek Orphelia

 Pics by niepokorny i wkurzający PtK

Pozdrawiam, Aga


piątek, 20 lutego 2015

Lutowe beGLOSSY

Luty powoli dobiega końca, mam nadzieję że zima również. Ale, mimo moich pragnień, nie był to zły miesiąc :)

Tuż przed  Walentynkami dotarło do mnie lutowe pudełko beGLOSSY. Cała oprawa bardzo walentynkowa, a zawartość? Czy coś sprawiło że moje serce zabiło szybciej? Czy będzie z tego miłość?


Kolejny numer magazynu beGLOSSY


lakier do paznokci POSTQUAM pełen wymiar

krem łagodzący Physiogel 10ml

mus do włosów Schwarzkopf pełen wymiar

rewitalizujący tonik do twarzy  Kueshi Natural&Pleasant Cosmetics pełen wymiar

Flavo C Forte serum Auriga 3ml

prezenty: hydrożelowe płatki pod oczy Efektima i krem brązujący Ideal Bronzer  Dermo Pharma

I już. Mało miłosnych gadżetów, rzeknę- zero. Jakiś olejek do masażu, płyn do romantycznej kąpieli, choćby lizak w kształcie serca. Nic. Szkoda bo pudełko sugerowało że zawartość będzie nawiązywać do Walentynek.
Lakier do paznokci- nie znam firmy, kolor ładny ale mam takich już sporo.
Physiogel- z miłą chęcią wypróbuję :)
Mus do włosów- najbardziej mnie zainteresował. Już wkrótce przetestuję.
Tonik- nie kręci mnie zupełnie ale może może miło zaskoczy?
Serum Aurigia- cieszy tylko ta tycia mikroskopijna ilość 3 ml :/
Prezenty- wykorzystam na pewno.

Nie jest źle ale moje serce nie drgnęło niestety. A Wasze?

Pozdrawiam, Aga

czwartek, 19 lutego 2015

I znów na szaro

Szarość. wszędzie szarość.  Kiedy wiosna podkoloruje choć trochę trawniki i drzewa? Kiedy słońce rozgrzeje powietrze i sprawi że na świat będziemy patrzeć w różowych a nie szarych okularach? 
Mimo mojej ogromnej miłości do koloru szarego- mam go dosyć. I następny zestaw, obiecuję, będzie kolorowy. Choć taki popielaty gołębi wiosenny płaszcz, mmm ;) przydałby się.



Po raz kolejny futrzak. Uwielbiam go. I z jego powodu trochę żałuję że zima wkrótce się skończy. Planowałam jeszcze czarny ale może poczekam z tym do jesieni ;)
Pod futrzak założyłam nieco kosmiczną, połyskliwą srebrną tunikę. I mimo zbliżonego koloru, obie rzeczy nie zlewają się ze sobą, a to za sprawą różnych faktur i wykończeń. Do tego czarne bardzo ciepłe rajstopy i mega wysokie czarne botki. 
Zdjęcia robiłam w dość ekstremalnych warunkach. Nie dość że wiało i było zimno to mżawka rujnowała z każdą sekundą moje idealnie wygładzone włosy.  I gdyby tego było mało, wymyśliłam sobie że będę stać na jednej z górek toru bmx-owego. Wdrapałam się dość wysoko, zmieniłam ukochane kozaki Zapato na  botki na platformie i wysokim obcasie i ... Houston, mamy problem. Powierzchnia była nierówna i oblodzona. Balansując na górce, smagana deszczem i wiatrem dzielnie pozowałam do zdjęć. Parę razy prawie straciłam równowagę- wizja stoczenia się w dół i złamania czegoś była przerażająca. Ostatni raz gdzieś wlazłam, daję słowo.


Futrzak Choies
Srebrna tunika Bee Collection
Rajstopy 600 den Beli.pl
Botki StyloweButy
Bransoletki  Arcy-Dziełka



 Pics by mój wyjątkowy fotograf który marzł razem ze mną i nie narzekał :* PtK

Pozdrawiam, Aga