Lubicie takie spożywczo pachnące kosmetyki? Nie macie czasem ochoty ich zlizać ze skóry? Bo ja tak :)) Często pachną lepiej niż działają.Czy jestem skłonna im to wybaczyć? I czy kosmetyki Farmony to tylko kuszący aromat czy może coś więcej? Przekonajmy się :)
Na pierwszy ogień idzie Pierniczkowy peeling cukrowy do ciała. Brzmi smakowicie? Wygląda interesująco... a jak z działaniem, hmmm?
Zajrzyjmy w skład... co my tu mamy? Na pierwszy miejscu parafina, będzie pozostawiać warstwę ochronną skórze, zniesiecie to? Peeling cukrowy więc mamy i cukier, oprócz tego m.in.hydrolizowany olej rycynowy, wazelinę, trójglicerydy, ekstrakty z imbiru, miodu i trzciny cukrowej. No i dość liczne barwniki i konserwanty. Konsystencja typowa dla peelingu cukrowego czyli papka z kryształkami, dość gęsta. Pachnie obłędnie! Bardzo bardzo piernikowo, wielokrotnie miałam ochotę wsadzić palec i oblizać go ;) działanie wygładzające średnie, nie jest mocnym drapakiem. Mimo fantastycznego zapachu nie kupię raczej ponownie gdyż ta warstwa okluzyjna na ciele mnie drażni.
Ok, peeling za nami. Czas na kolejną pozycję czyli... balsam do ciała. Też pierniczkowy :)) Macie już ślinotok?
Rzut oka na skład. Parafina i masło shea, gliceryna, wazelina, dające uczucie gładkości silikony, w drugiej połowie składu ekstrakt z imbiru i miodu. Plus barwniki, parabeny. Balsam pachnie ciut subtelniej niż peeling ale nadal łaskocze zmysł węchu :)) Nie pozostawia też wyczuwalnego filmu na skórze za co mu chwała. Ma dość gęstą konsystencję w kolorze beżowym. Nawilża średnio, lekko natłuszcza skórę. Przy przesuszeniach może nie dać sobie rady. Szybko się wchłania ale trzeba uważać z ilością bo może ubrudzić ciuchy gdy użyjemy go za dużo. Myślę że za kilka miesięcy, przed Bożym Narodzeniem skuszę się na niego :) pozostawia delikatny aromat pierników na skórze.
I na koniec inny nieco zapach. Czas na wanilię i daktyle czyli krem do rąk. Aromat już nie pierniczkowy ale nadal ciepły i domowy.
Co piszczy w składzie? Parafina którą lubię w kremach do rąk, wazelina, gliceryna, masło shea, olej kokosowy i słonecznikowy, silikony, wosk pszczeli, ekstrakty z wanilii i daktyli. Plus konserwanty rzecz jasna. Kremowa, raczej gęsta konsystencja. Wwąchując się w krem wyczuwam głównie daktyle, wanilię bardzo słabo ( to akurat plus bo za nią nie przepadam). Nawilżenie i natłuszczenia na mocno średnim poziomie, sugerując się zimowym zapachem spodziewałam się głębszej regeneracji. To raczej krem do codziennej lekkiej pielęgnacji. Raczej do niego nie wrócę.
Znacie serię Sweet Secret? Jakie są Wasze przemyślenia na jej temat?
pozdrawiam, Aga